Po co ludzie idą na studia? Moja historia...
Wrzucając ten tekst na bloga stwierdziłem, że bardziej odpowiedni byłby tytuł "Dlaczego poszedłem na studia?". Pozostałem jednak konsekwentny, choć zdaje sobie sprawę z tego, że czytając tekst ktoś może mieć wrażenie, że generalizuję. Wracając jednak do pytania z tytułu bloga, odpowiedź jest przecież oczywista: po wykształcenie. To prawda, bo o ile ktoś chce wykonywać zawód, którego wykonywanie bez studiów jest niemożliwe to studia mają sens. Są wtedy jedynym środkiem, żeby zostać prawnikiem, lekarzem czy nauczycielem. Sporo osób wybiera się jednak na studia po to, żeby studiować cokolwiek i to o nich i dla nich będzie ten wpis. Idą na studia zdobyć dyplom, który może się kiedyś przydać, bo przecież wiele osób tak mówi. Prawdziwy powód wydaje się być jednak nieco inny. Wiele osób nie chce tego przyznać, albo nie są tego świadome i zdają sobie z tego sprawę już jakiś czas po rozpoczęciu studiowania. Dla wielu osób studia są czymś na wzór inkubatora. Są czymś, dzięki czemu przejście w dorosłość nie staje się tak gwałtowne, nie jest zderzeniem. Są przedłużeniem młodości.
U mnie było podobnie. Przeprowadzka do większego miasta, wynajęcie mieszkania z obcymi osobami. Nowi znajomi, dodatkowa praca, ale z tyłu głowy było to, że zawsze mogę liczyć na wsparcie rodziców. Większośćmoich znajomych było w podobnej sytuacji. Niby 19-20 lat, niby dorośli, ale tak naprawdę był to bardziej symulator dorosłego życia. Zero poważnych zobowiązań. Studiowałem filologię. Nie był to wybór w ostatniej chwili. Już od przełomu pierwszej-drugiej klasy liceum wiedziałem, że chcę to robić. Studia wspominam dobrze. Rzeczy, których się uczyłem były ciekawe, interesowały mnie, choć oczywiście sporo było typowego wkuwania, żeby zaraz o tym zapomnieć. Dodatkowo miałem świetną grupę, a z kilkoma osobami mam kontakt do dzisiaj. Rzuciłem studia jednak w drugim semestrze, stwierdzając, że nie ma sensu tracić kilku lat na naukę języka. Pomyślałem, że skoro jestem taki dorosły, a nie studiuję to pasowałoby pójść do pracy. Oczywiście jako dwudziestolatek bez doświadczenia mogłem przebierać w ofertach pracy. Dokładniej w dwóch ofertach, obu z call-center. Padło na call-center, gdzie sprzedawaliśmy różne produkty. Co ciekawe to z czasem można było na tym naprawdę spoko zarobić. Oczywiście jak na potrzeby dwudziestolatka wynajmującego pokój za ok. 600 zł miesięcznie.
Po zrezygnowaniu ze studiów filologicznych, przyszedł czas na drugi kierunek. Od liceum interesowałem się również ekonomią. Wybór więc był prosty. Nie wiedziałem do końca co chcę robić, ale stwierdziłem, że warto spróbować. Może jakaś praca w banku? Co z tego, że wtedy zdawałem już sobie sprawę z postępującego trendu likwidowania placówek bankowych i redukcji etatów w bankowości. Co z tego, że przeglądając oferty pracy do placówek bankowych wykształcenie wcale nie było koniecznością? Pomyślałem, że warto skończyć kierunek + do tego znajomość języka obcego powinny dać mi pracę prędzej niż same studia filologiczne. Oczywiście wszyscy dookoła utwierdzili mnie w tym przekonaniu.
Na pierwszym roku łączyłem studia z pracą w call-center, jednak od samego początku studia okazały się katastrofą, jedną wielką pomyłką. Przestarzałe metody nauczania, osoby w grupie, które po zapytaniu o notatki patrzyły na mnie z miną jakbym właśnie przejechał samochodem ich kota oraz profesorowie, którzy wspaniałą rzecz jaką jest giełda potrafili przedstawiać jako hermetyczne zjawisko, dostępne tylko dla osób w garniturach i z IQ powyżej 183. Studia trwały, ja zaliczałem semestry, ale było to dla mnie niesamowicie męczące. Przypominało to raczej jazdę samochodem z zaciągniętym hamulcem ręcznym. Najgorsze było to, że cały czas tkwiłem w bańce. W jakimś durnym przekonaniu, że skończę studia, znajdę pracę i jakoś to będzie, że wszystko się samo ułoży. Że skończenie studiów wystarczy. W sumie to było łatwe do zrozumienia. Mogłem tak pomyśleć skoro każdy dookoła ciągle powtarzał, że warto już skończyć studia bo „papier”. Później przydarzyły mi się problemy ze zdrowiem przez które straciłem rok studiów i po tej przerwie nie wróciłem już na uczelnię. Po prostu znalazłem w tym czasie pracę w której przez kilka miesięcy nauczyłem się więcej niż przez cały okres studiowania, używając przy tym języka, który studiowałem jako pierwszy kierunek. Po czasie widziałem znajomych, którzy kończyli studia, odbierali dyplomy, a mimo to nie potrafili znaleźć pracy, a jak już komuś się udało to nie była to praca zdobyta dzięki wykształceniu.
Podsumowując, jeśli nie wiesz czy studia są dla Ciebie, wahasz się to jeśli tylko masz taką możliwość to warto spróbować. Lepiej przekonać się na własnej skórze, zawsze przecież możesz zrezygnować (im wcześniej tym lepiej dla Ciebie). Jeśli nie wiesz co chcesz robić w życiu w wieku 19 czy 20 lat to naprawdę nie ma w tym nic złego. Nie każdy od dziecka chce zostać weterynarzem i się tego trzyma bo kocha zwierzęta. Takie osoby to zdecydowana mniejszość. Najgorsze co możesz zrobić to brnąć dalej, marnować czas na uczelnię mając świadomość, że to nie jest to. Po skończeniu studiów jedyne co Cię spotka to ulga, że to już koniec, a także rozczarowanie, że sam fakt ukończenia studiów nie gwarantuje Ci pracy. Absolutnie nie żałuję, że poszedłem na studia. Mimo braku ukończenia uniwersytetu mogę teraz coś o tym napisać, a także nie muszę się zastanawiać co by było gdyby... Gdybym miał taką możliwość to zrobiłbym to samo. No, może odpuściłbym drugi kierunek:)